Organ prasowy Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej

Pahiatua – „Mała Polska”

Pahiatua to miasteczko położone 160 km na północ od stolicy Nowej Zelandii, Wellington. W języku Maorysów jego nazwa oznacza: „miejsce spoczynku bogów”. To właśnie tam, w listopadzie 1944 roku w wyniku działań okupantów niemieckich i rosyjskich, przybyła polska grupa – 733 dzieci i 102 opiekunów – którzy z ZSRR, przez Persję i Indie trafili do Nowej Zelandii na zaproszenie rządu tego kraju. Zamieszkali w bardzo dobrze wyposażonym kompleksie budynków nazywanym przez gospodarzy Obozem Polskich Dzieci w Pahiatua, a przez jego mieszkańców – Małą Polską. Społeczność ta, pozostając w kampusie przez pięć lat, kultywowała pamięć o Polsce i polskich tradycjach. Po wojnie tylko nieliczne z dzieci wróciły w rodzinne strony, większość wybrała na swą nową ojczyznę Nową Zelandię.

Redakcja

Biuletyn Informacyjny AK

Atak Związku Radzieckiego na Polskę 17 września 1939 r. i wcielenie wschodnich ziem polskich w granice ZSRR pociągnęły za sobą rusyfikację tych terenów oraz masowe deportacje ludności polskiej na przymusowe prace w głąb Syberii. Ogromne rzesze polskich obywateli ze wschodnich kresów II Rzeczypospolitej znalazły się w ekstremalnie trudnych warunkach bytowych – surowy klimat, głód spowodowany niedoborem pożywienia, choroby oraz znoje pracy powodowały, że wielu ludzi umierało, osierocając potomstwo. Jak podaje dr Janusz Kowalewski, historyk zajmujący się dziejami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, w czterech masowych deportacjach od lutego 1940 roku do maja 1941 roku zesłano na wschód około 1,3–1,5 mln osób. 

Historia exodusu polskich sierot z Syberii do Nowej Zelandii (1944 – 1949)

W efekcie napadu Niemiec – dotychczasowego sojusznika – na Rosję,  nastąpiło wznowienie (30 lipca 1941 roku) stosunków dyplomatycznych między Rosją i Rządem Polskim na Uchodźstwie. Ważnym następstwem odnowienia tychże relacji, w formie porozumienia ministrów spraw zagranicznych Władysława Sikorskiego i Iwana Majskiego (tzw. Układ Sikorski-Majski), było m.in. uwolnienie obywateli polskich zesłanych na Syberię. Polacy mogli utworzyć swoją armię w ZSRR, by walczyć ze wspólnym od tej pory wrogiem. Tak powstały oddziały Wojska Polskiego formalnie podlegające rządowi Rzeczypospolitej na emigracji. 

Mapa wędrówki z Syberii przez Iran do Nowej Zelandii

Do punktów zbornych trafiali byli żołnierze, ale także dziesiątki tysięcy kobiet i dzieci. W trakcie ewakuacji polskich oddziałów z terenów ZSRR żołnierze ci zabierali ze sobą sieroty i wdowy po zmarłych kolegach czy pozostałych polskich uchodźcach – do czego przyczyniło się także niedotrzymywanie przez Józefa Stalina usankcjonowanych prawnie postanowień porozumienia, jak podaje Joanna Siekiera, m.in. nienależyte przekazywanie informacji o amnestii wszystkim aresztowanym i deportowanym Polakom. Wiosną i jesienią 1942 roku Polacy zostali ewakuowani do Iranu, funkcjonującego wówczas w stosunkach międzynarodowych pod mianem Persja. W grupie tej znalazło się ponad 115 tys. osób, w tym 37 tys. cywilów, a wśród nich, jak podają historycy ok. 16–19 tys. dzieci

Polskie dzieci w ZSRS, lata 1941–1942 / NAC

Członkowie Armii Andersa zostali włączeni do Brytyjskiej armii na Bliskim Wschodzie. Cywilni uchodźcy, którzy nie mogli wrócić do ogarniętej wojną ojczyzny, byli natomiast umieszczani tymczasowo w  obozach w Teheranie, Ahwazie i Isfahanie. Na międzynarodowy apel o pomoc w znalezieniu schronienia dla polskich dzieci do czasu zakończenia wojny, kierowany głównie poprzez kanały dyplomatyczne rządu tymczasowego w Londynie, odpowiedziała m.in. Nowa Zelandia. Zaproszenia przyszły także z Indii, Libanu, Meksyku, Związku Południowej Afryki (obecnie RPA) oraz innych krajów afrykańskich.

Zaproszenie i podróż nadziei

Jak podkreśla dr Janusz Kowalewski, idea wyjazdu polskich dzieci na wyspę zrodziła się latem 1943 roku. Wówczas w porcie w Wellington, zacumował okręt, na którego pokładzie znajdowała się grupa Polaków, w tym wiele dzieci płynących do Meksyku. Odwiedziła ich hrabina Maria Wodzicka, delegatka PCK i żona Kazimierza Wodzickiego, polskiego konsula w stolicy Nowej Zelandii. Przekazała polskim uchodźcom dary od mieszkańców miasta i wpadła na pomysł sprowadzenia części dzieci z Iranu do Nowej Zelandii. 

Hrabina wraz z  żoną ówczesnego premiera, Janet Fraser, prowadziła w prasie nowozelandzkiej kampanię informacyjną. Było to niezwykle ważne, jak zauważa Joanna Siekiera, należało bowiem przekonać Nowozelandczyków na przyjęcie znacznej ilości imigrantów wojennych, a także uzyskać publiczne poparcie na sfinansowanie tego przedsięwzięcia z budżetu państwa. Dzięki temu koalicyjny rząd Nowej Zelandii, pod przewodnictwem Petera Frasera zaprosił grupę 733 dzieci i 102 opiekunów do Nowej Zelandii na tymczasowy pobyt, do czasu zakończenia wojny. 

Otrzymawszy szanse na znalezienie nowego, lepszego domu rozpoczęli wędrówkę. Podczas pożegnania w Isfahanie dzieci usłyszały od nauczycieli, że „muszą być godnymi przedstawicielami Polski”. Następnie wsiadły do autobusów i ciężarówek, i wyruszyły do amerykańskiej bazy w Sułtanabadzie, a  stamtąd pociągiem do odległego o ponad 1500 km portu w Chorramszahr nad Zatoką Perską. Dotarli tam dopiero po sześciu dniach. Z tego punktu parowcem „Sontay” wyruszyli do Bombaju. Po dziesięciu dniach podróży dzieci i ich opiekunowie wsiedli na pokład gigantycznego amerykańskiego transportowca USS „General George M. Randall”. Większość miejsc zajmowali nowozelandzcy żołnierze wracający do ojczyzny. Przez kolejne dwa tygodnie nauczyli polskie dzieci hymnu ich kraju „Boże narodów, u Twych stóp łączymy się więzami miłości”. Został on odśpiewany tuż po przybyciu do Pahiatua.

Azyl na zielonej wyspie

Po dotarciu do wybrzeży Nowej Zelandii i oficjalnym powitaniu przez premiera Frasera, gości przewieziono pociągami z Wellington do Pahiatua. Tam, na dzieci i ich opiekunów czekało piękne, malownicze miasteczko, gdzie władze wyspy utworzyły enklawę nazwaną „Obozem Polskich Dzieci w Pahiatua”. 

Autorzy książki „Dwie ojczyzny. Polskie dzieci w  Nowej Zelandii” cytują relacje przybyłych do Pahiatua. Pokazują one, z jakim niedowierzaniem i zaskoczeniem mali goście podchodzili do dobroci Nowozelandczyków, którzy nie szczędzili im gościnności.

Niedługo po przyjeździe podano nam pierwszy w Nowej Zelandii posiłek. Byłam oszołomiona taką ilością jedzenia, bo do niedawna pamiętałam nieustający głód i ciągłe poszukiwanie żywności. Odruchowo chciałam ukryć jedzenie na potem, bo myślałam, że może nie być tego więcej po tak wspaniałym początku. Ale krążyła wśród nas nasza polska nauczycielka i zachęcała do jedzenia, zapewniając nas, że jutro będzie go pod dostatkiem.

„Obóz Polskich Dzieci” w Pahiatua

Do dyspozycji Polaków oddano budynki mieszkalne, szkołę, improwizowany kościół, bibliotekę. Działała opieka lekarska i harcerstwo. Dzieciom towarzyszył kapelan Michał Wilniewczyc. Jego posługę wspierały dwie urszulanki szare – Monika Aleksandrowicz i Imelda Tobolska, do których po wojnie dołączyły trzy kolejne siostry zakonne.

Ich zadaniem było duszpasterstwo wśród młodzieży – szczególnie na gruncie katolickiego wychowania. Młodzi Polacy uczestniczyli w zajęciach szkolnych, podtrzymując więź z kulturą, tradycją i językiem ojczystym. Oprócz pełnej suwerenności w formie i materii nauczania, a przede wszystkim wychowywaniu w duchu patriotyzmu, dbano także o  przystosowanie się dzieci i ich opiekunów do życia w nowym kraju.

Nowozelandzcy nauczyciele dbali o przyswajanie języka angielskiego przez małych Polaków. Olbrzymim zaangażowaniem wykazywali się Nowozelandczycy, m.in. poprzez akcje przeprowadzane za pośrednictwem lokalnych organizacji humanitarnych  czy podczas wakacji bądź ferii, kiedy dzieci zapraszane były przez rodziny nowozelandzkie do domów i na wycieczki.

Już w 1945 r. najstarsze z dzieci podejmowały prace na farmach otaczających Pahiatuę. W kolejnych latach wiele z nich rozpoczęło naukę w szkołach zawodowych czy nawet studia. Integracji z miejscową społecznością sprzyjało również przybycie części rodziców, którzy postanowili osiedlić się na wyspie.

O ich spokojnej przyszłości w odległym kraju przesądziła decyzja premiera Nowej Zelandii: Władze nowozelandzkie zawsze uważały i uważać będą, że polskie dzieci są ich gośćmi w tym kraju. […] Życzeniem naszego rządu jest to, żeby ci młodzi ludzie mieli nieograniczoną wolność wyboru oraz żeby ich wybór był oparty wyłącznie na ich przyszłym szczęściu – powiedział Peter Fraser do przedstawiciela rządu RP na Uchodźstwie, Szczęsnego Zaleskiego.

Premier Peter Fraser z wizytą w stolarni Obozu Polskich Dzieci w Pahiatua

Ustalenia jałtańskie i zamknięcie obozu w Pahiatua

Spodziewano się, że po zakończeniu wojny dzieci będą mogły wrócić do swojej ojczyzny. Stało się jednak inaczej – po konferencji w Jałcie tereny Polski, gdzie przed wojną mieszkały dzieci, zostały wcielone do Związku Radzieckiego i nie było tam dla nich powrotu. W czasie gdy Rząd Polski na Uchodźstwie przestał być już uznawany przez swoich byłych sojuszników, nowozelandzki rząd zaproponował, że zajmie się dziećmi do czasu, gdy dorosną i będą w stanie same zadecydować, czy chcą pozostać w Nowej Zelandii, czy wrócić do swego rodzinnego kraju. 

Nowa Zelandia w efekcie zmian ustrojowych, jakie zaszły w Polsce w 1945 r. zerwała stosunki dyplomatyczne z komunistyczną satelitą. Stanowcze odmowy wydania obywateli polskich z obozu w Pahiatua władzom komunistycznym były wówczas zgodne z decyzją polskiego rządu tymczasowego. Ponadto, dzięki przychylności władz nowozelandzkich, prawie pół tysiąca krewnych wyemigrowało na stałe do obozu małych Polaków. 

Ostatni wychowankowie opuścili obóz w Pahiatua 15 lipca 1949 r. Został on formalnie zlikwidowany, budynki zaś zostały zburzone lub przejęte przez lokalną społeczność. Polskie dzieci pozostały pod nadzorem dwunarodowościowej Rady Opiekuńczej Dzieci Polskich w  Nowej Zelandii. Na powrót do Polski zdecydowało zaledwie 50 mieszkańców, głównie ci, których część rodziny innymi drogami trafiła do kraju.

Jeden z nich wspominał pierwsze chwile w komunistycznej Polsce w 1948 r. – Miałem na sobie mundurek z czapką gimnazjalną św. Ksawerego w Christchurch, co rzucało się w oczy, i często byłem pytany, kim jestem. Gdy mówiłem, że wracam z Nowej Zelandii do domu, wywoływałem powszechny śmiech i  politowanie – oni w tym pociągu wiedzieli, do czego wróciłem. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, choć czułem, że coś jest nie tak, jak sobie wyobrażałem – pisał Piotr Aulich. 

Pozostali podopieczni Pahiatua zostali wysłani do szkół z internatem, zamieszkali w hostelach dla młodzieży bądź u nowozelandzkich rodzin. Zdecydowana większość z nich zobaczyła swoje rodziny dopiero po kilkudziesięciu latach – w czasach późnej PRL lub w III RP.


Agata Czajkowska, pedagog, asystentka w Katedrze Badań Edukacyjnych
Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ
/ Bibliografia u autorki

Skip to content