Armia Krajowa
Nie żałowałabym życia ani zdrowia dla Ojczyzny
„Nie żałowałabym życia ani zdrowia dla Ojczyzny. Bo warto” – rozmowa z Panią Marianną Fudalą z d. Krogulec ps. „Zuzia”.

Biuletyn Informacyjny AK

W drodze na czerwcowe uroczystości na Polanie Wykusowej 2025 r. red. nacz. BI AK Piotr Hrycyk złożył wizytę mieszkającej w Wąchocku Pani Mariannie Fudali z d. Krogulec ps. „Zuzia”, łączniczce zgrupowania Partyzanckiego AK „Ponury”, która za parę dni będzie obchodzić swoje 99 urodziny (ur. 13 lipca 1926 r.).
„Zuzia”
Córka gajowego Stanisława Krogulca wychowana w leśniczówce na Sieradowskiej Górze. W czasie okupacji niosła nieocenioną pomoc partyzantom „Ponurego”, „Nurta”, a później także Powstańcom Warszawskim. Po śmierci ojca, członka Cywilnego Ruchu Oporu Leśników, brutalnie zamordowanego przez niemieckich żandarmów 26 lutego 1944 r., mając 17 lat, zaczęła działać jako łączniczka. Przemierzała dziesiątki kilometrów z ukrytymi meldunkami, których treści nawet nie znała. Wędrowała do Sieradowic, Śniadki, Bronkowic, Siekierna, Bodzentyna, Wąchocka, Starachowic, docierając do szewców, krawców, młynarzy, piekarzy, kolejarzy. Stanowiła logistyczne wsparcie oddziałów leśnych „Ponurego”, bez którego partyzantka nie mogłaby funkcjonować.
Pani Marianna ma doskonałą pamięć i niezwykle bogaty dar opowiadania. Mimo krótkiej wizyty zdążyła przytoczyć kilka epizodów, z których każdy mógłby stanowić scenariusz filmu sensacyjnego.
Nie żałowałabym życia ani zdrowia dla Ojczyzny. Bo warto. Choć nic z tego nie mam. Ja żyję skromnie bardzo skromnie. Ale dziękuję Panu Bogu za to co robiłam – rozpoczęła rozmowę „Zuzia”.


Powyżej Paweł Guzera.
Bóg – Honor – Ojczyzna
My mieliśmy to słowo najważniejsze: Bóg – Honor – Ojczyzna. Chodziłam do szkoły za Marszałka Piłsudskiego. Skończyłam tylko 5 klas szkoły podstawowej, ja nie mam wykształcenia. Chciałam się dalej kształcić. Jak to zniewolenie przyszło [sowieckie po 1945 r. – przyp. red.], bo to nie było wyzwolenie, tylko zniewolenie, szwagier mnie wziął do Jeleniej Góry, żebym poszła do szkoły i do pracy. Nie udało mi się. Musiałam uciekać, bo bym poszła do więzienia, i by mnie nie było. Komuna by mnie wykończyła.
Szwagier miał u siebie taką panią, opiekował się nią, bo lada dzień miała urodzić. To była żona akowca, który siedział w więzieniu w Jeleniej Górze. Poprosiła mnie – „Marysiu, idź do więzienia, uśmiechnij się do tych żołnierzy, oni ci wszystko pomogą”. I tak było. Jednak ani swojego nazwiska, ani imienia im nie powiedziałam. Powiedziałam, że nazywam się Teresa. Przyszłam trochę później, ale oni wpuścili mnie do tego więźnia. Co zobaczyłam? Rozpacz – bledziuteńki, jakby krwi w nim nie było. Chwiał się na nogach. Myślę – co jemu jest? On mówi – dziecko – tak do mnie mówił – całą noc stałem potąd (p. Marysia pokazuje linię ust) w wodzie. Całą noc kapało i dopiero wyłączyli, jak zacząłem połykać wodę.
Podczas tej rozmowy obok stał żołnierz. Nogę sobie postawił – o tak, papierosa palił, a ucho miał tu i wysłuchał wszystko, o czym rozmawialiśmy, a potem nas sprzedał. Nie wracałam od razu do domu, tylko szłam na stację, od stacji przez taki tunel, na rynek i dopiero na Teatralnej myśmy mieszkali. A więzienie było na Wojska Polskiego. Także ja, zanim do domu przyszłam, to już szwagier w pracy się wszystkiego dowiedział, ża ja w więzięniu wywiad zrobiłam i dowiedziałam się, jak oni tam postępują i że mnie już szukają. Jak on to tak sprytnie robił, trudno mi jest wytłumaczyć. Powiedział, żebym nikomu nie mówiła ani słowa, ani siostrze, ani tej żonie. Kazał mi się natychmiast pakować. Co ja tam miałam, trzy sukieneczki. Normalny gałganek, zawiązane i to był cały pakunek. I na pociąg, który był o ósmej wieczór, lubelski, jeden na dobę. Szwagier robił właśnie na kolei. Miał takiego znajomego, co miał wtyczkę w UB. I to on powiedział, że na łeb na szyję szukają takiej dziewczyny, wiedzą tylko, jak wygląda. Związałam włosy, chusteczkę na głowę, skromnie ubrana, ten tobołeczek i na pociąg. Szwagier z kolejarzami porozmawiał. Wzięli mnie nie do wagonu, tylko do parowozu.
Przed odjazdem wojsko pociąg otoczyło. Rewizja, każdemu dokumenty sprawdzali. Kolejarze mnie wsadzili za hałdę węgla w parowozie, przykryli kocem i narzucili na to węgiel. Żołnierze weszli do tego parowozu, popatrzyli – No, nie ma nikogo. Pociąg puścili. Kolejarze opiekowali się mną aż do samego Skarżyska. – Tu już sobie pani poradzi? – Poradzę sobie. Gdyby nie to, byliby mnie tam zamordowali, byłabym nieżywa…
Po latach pytałam szwagra o tą panią, co u niego była – urodziła. Mąż z więzienia już nie wrócił. Ona poszła tam w Jeleniej do pracy, oddawała dziecko do przedszkola.
Tak to właśnie skończyła mi się szkoła, która dzisiaj by mi się bardzo przydała. Nawet jak ktoś do mnie przyjdzie porozmawiać z kulturą – niestety – mam tylko pięć klas…
Zajmowała się Pani podobno przez lata Kapliczką na Wykusie i pomnikiem „Ponurego” w Wąchącku?
Pani Marianna wyjmuje z szuflady zdjęcia.
– O, widzi Pan, Kapliczka na Wykusie. W jednym roku, za tej komuny było tak – nie mam pieniędzy, trzech synów, mąż słabo zarabiał, ja w ten czas jeszcze nie pracowałam. Poszłam do gminy, niech mi ten wójt da parę złotych. On mówi – pieniędzy to Pani nie dam, ale niech Pani idzie do ogrodnika i wybierze kwiaty, takie, jakie są potrzebne. I tylko mi pani fakturkę przyniesie. No to mi więcej nie trzeba było. Wzięłam sobie kwiatki i posadziłam.
– Niech Pan patrzy. Po tej stronie jest „Nurt” pochowany, to zrobiłam takie „ut” i promienie słońca, długie – białe, a parę ciemnych – krótkich. A po drugiej stronie skopałam ładnie – miałam do pomocy dwie dziewczyny z biura, kierownik mi dał, umiałam się postarać (śmiech) – mówię – dziewczyny, tu układamy orła, kreseczki dwie z czerwonych bratków pod orłem i literki AK – Armia Krajowa.
Akurat przyszła grupa na Wykus i jeden pan tak stoi i się przygląda ,jak ja robię, i jak skończyłam, to on się pyta – jaką pani szkołę skończyła, że pani to tak pięknie wykonała? Tu są te promienie słońca, ale dlaczego tu są te ciemne? Przecież słońce nie ma ciemnych promieni? A ja mówię – proszę pana – słońce im zaszło, chociaż dzień jeszcze był. Było ciemno. Oni już zginęli.
Nie odpowiedział nic. Okazało się, że to był ksiądz ze swoją grupą młodzieży. Dał mi wizytówkę, ale ją tego samego dnia zgubiłam, bo miałam za dużo różnych rzeczy. Nazywał się Henryk Michalik. Nie wiem gdzie on jest. Tak bym się chciała z nim spotkać. Odprawił tam na Wykusie mszę świętą, wyspowiadaliśmy się, przyjęliśmy komunię. Wszystko pamiętam, tylko dat już nie pamiętam…
Te paprocie, co tu na zdjęciu widać przed Kapliczką, też sadziłam. Chodziłam po lesie, wykopywałam, wszystko było ładnie skopane i zagrabione i je tu wkopywałam. Może jeszcze ze dwie się ostały… Pięknie to wyglądało. Matka Boża w tych paprociach zieloniutkich.
„Zuzia” wyciąga kolejną fotografię
– O, tu jest pogrzeb „Cichego” z Gdańska. Chłopaki tu nasze są, syn tu mój jest. Pojechali ze świętokrzyskiego na pogrzeb do Gdańska. Syn Cichego jak zobaczył, że wojskowi ze Świętego Krzyża przyjechali, że my z tych stron pamiętamy o nich, to się popłakał. „Cichy” mieszkał w Wawrzęcicach, a ja z Siekierna miałam tam prawie 16 km. A meldunki tam częste były, bo on był taki dostojny (ważny) gość. Także często tam szłam, tyle kilometrów i z powrotem. Ale nie szłam drogą, szłam polami, granicami między zbożami, żeby się z Niemcami nie spotkać.
Mimo że byłam młodą dziewczyną, 17 lat, ja w lesie wychowana, w leśniczówce na Śieradowskiej Górze, lasu się nie bałam. Wszyscy mnie bardzo szanowali. Mówili, że niebezpiecznie – tu zgwałcili, tam zgwałcili – mnie nikt nie zgwałcił. Liczyli się ze mną. Raz trafiłam na dwóch takich panów, jeden z nich chciał mnie wyciągnąć na bok, ale ten drugi mówi – Stop! Z nią nie wygrasz. Ona ma trzech braci w partyzantce, oni cię spod ziemi wykopią i znajdą. Pierwszy facet puścił moją rękę i gdy się droczyli ze sobą, to ja prys w las i poszłaaaam… (śmiech) Tylko raz miałam takie zdarzenie, ale byłam chroniona. Tylko łaska Pana Boga.


Tak jak Piłsudski był chroniony. Miał tylko garstkę żołnierzy, a tych ruskich była chmara. Mój Tato dobrze znał ruski język i łacinę. Tak wtedy w szkole uczyli. Do szkoły chodził z sędzią Narczyńskim i lekarzem – Mokrzycki chyba się nazywał. Trzech ich było. Jeden poszedł na medycynę, drugi na prawo a tato do lasu… I ten sędzia mi kiedyś powiedział – bo miałam sprawę w sądzie i byłam za świadka – i on odczytał moje dane: Marianna Fudala z domu Krogulec – pani czasem nie córka Stanisława? No tak. Aaaa, to my razem do szkoły chodzili! Ojciec pani powiedział, że kocha przyrodę i pójdzie „na las”. [na leśniczego – przyp. Red.]


Tata
U nas był leśniczy Kózka i tatuś pisał mu sprawozdania do dyrekcji, bo ładnie pisał. I ten Kózka mówi – idź na leśniczego, masz wykształcenie, dasz sobie radę. Eeee… dadzą mi papiery i będę grzebał w nich, a tak to sobie po lesie chodzę – powiedział ojciec do niego. Tak kochał las. W czasie wojny utrudniał wywózkę lasu Niemcom. Poszedł do gospodarza i mówi – dziś będzie wywózka, zrób coś koniowi. No to gospodarz wiedział, co zrobić. Przyjeżdża Niemiec na kontrolę, a koń kuśtyk, kuśtyk… Nie ma jak… Do drugiego poszedł – ten wóz nowy, do lasu – tam schowaj w lesie, a tu ten połamany zostaw. Nie możesz jechać, musisz zrobić wóz… Tak właśnie tato ratował las, opóźniał i utrudniał wywózkę drewna Niemcom. No i za to oczywiście był prześladowany – sprzedał go Mróz. Leśniczego Kózkę też aresztowali. Zabrali go do Radomia i już nie wrócił. Zginął. Dobry leśniczy był…
Nasza ziemia przesiąknięta krwią, tę ziemię trzeba szanować i kochać. Ja niechętnie już rozmawiam na te tematy, bo to trzeba sobie wszystko przypominać, a ja to potem przeżywam jeszcze raz, jakby to było dziś. Mogłabym tak panu do wieczora opowiadać, zdjęć mam bardzo dużo, o każdym bym mogła tak opowiadać.




„Zuzia” złożyła swój podpis na fotografii, na której widnieje – zamieszczonej w książce pt. „O każdy kamień i drzewo w lesie”, napisanej przez jej brata, Lucjana Krogulca ps. „Lutek”, żołnierza Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”, przywiezionej specjalnie na tę okazję przez red. Piotra Hrycyka.

Przed samym odjazdem do Warszawy udało się jeszcze porozmawiać z harcmistrzynią p. Anną Skibińską – wiceprezes Środowiska Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury-Nurt”, córką żołnierza Zgrupowań oraz autorką dwóch artykułów, zamieszczonych w kwietniowym numerze „Biuletynu Informacyjnego AK”.
Pierwszy pt. Podeptana młodość. Opowieść o Mariannie Fudali ps. „Zuzia”, drugi pt. Ocalony z piekła. Wspomnienie o kpt. Aleksandrze Filipowskim ps. „Jastrząb”.
Zapraszamy do lektury. Wszystkie numery archiwalne BI AK są dostępne w Archiwum Biuletynu.
Te kilka chwil rozmowy wystarczyło, by Pani Anna w piękny sposób wspominała swoje dzieciństwo, kiedy wzrastała wśród spotykających się żołnierzy Zgrupowania i ich rodzin, we wspaniałej atmosferze szacunku, wielkiej przyjaźni, patriotyzmu, który łączy i spaja, w imię pracy na rzecz szczęśliwej Ojczyzny i jej wszystkich obywateli. To niezmiernie istotne przesłanie, szczególnie w obecnej rzeczywistości.
Bardzo dziękujemy za te ważne słowa.
Rozmawiał: Piotr Hrycyk | Fot. Piotr Hrycyk

Zapraszamy do lektury najnowszego czerwcowego numeru Biuletynu Informacyjnego AK.